Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętnik Mroczka.pdf/16

Ta strona została skorygowana.

swoich, jam zaś i pojechać nie miał dokąd, chyba po bliższych dworach znajomych, — gdy odbieram posłańca od starego przyjaciela ojca, pana Jacka, przybyłego z Podlasia, abym eo instante pośpieszył do stryja, który wyraził chęć widzenia mnie przed śmiercią, co się kazało domyślać, że miał jakieś względem mnie zamiary: a jeślibym tego nie uczynił, obawa jest, żeby Wólka nie poszła w cudze ręce.
Nigdym ja, prawdę rzekłszy, na ten spadek, choć mi się święcie należał, nie rachował; stryj bowiem serca dla nas nie miał, otoczony był obcymi i dalszymi, a ci tam dobrze swoich interesów pilnowali. Wszelako, słuchając rady pana Jacka, wziąwszy kartę, a poczet zostawiwszy na miejscu, samowtór z pacholikiem Grzesiem puściłem się co rychlej ku Podlasiowi. Aleśmy też i pośpieszać nazbyt nie mogli, bo czas był wiosenny, roztopy same; śniegi ledwie tajać poczęły: tu lód, tam grzęzawica, ślisko, błotno, niebezpiecznie dla koni, noce ciemne. A i konie moje nie były tak przedziwne. Siwy, któregom sam miał, to jeszcze; ale pod Grzesiem był deresz, szkapa ciężka i nieco dychawiczna, tylko zakurowana. Jakeśmy się poczęli wlec, konie nogi poobrażały na lodach, nie bez tego, by i kolan nie potłukły, bo szpetnie padały, choć ostro kute. Tak potem po gospodach leczyć je i obwiązywać musieliśmy coraz, choć się jednej godziny nie straciło napróżno, — i kiedyśmy do Wólki przybiegli w Wielki Czwartek na zaraniu, Grześ postrzegł pierwszy, iż się świece paliły wokoło tapczana, a na nim stryj już leżał.
Pusto, jak wymiótł, tylko tam nieco służby, stara klucznica, włodarz i trochę odartego wieśniac-