Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętnik Mroczka.pdf/165

Ta strona została skorygowana.

Wyjąwszy z kieszeni talara, daje Bykowskiemu i powiada mu:
— Idź waszeć do nich, a proś tu do mnie na most jednego z tych ichmościów na rozmowę!
Szlachcic się poskrobał w głowę, ale rad nierad powlókł się. Noc była dosyć widna. Patrzymy, w pół godziny idzie nazad, a za nim konny. Grabowski do mostu pośpieszył sam.
Starszy z Nałęczów do niego wyjechał, i poczęła się następująca pomiędzy nimi rozmowa:
— Czego ichmość tu chcecie, nadchodząc dwór szlachecki?
— Nie dwór szlachcica, ale zbójeckie schronienie obsaczyliśmy. Porwano nam zdradą siostrę, stała się wiolencja i rapt. Nie mamy innego sposobu, tylko siłę siłą złamać.
— Nie tak sprawa stoi, jak ją waszmość malujecie — rzekł mój poseł. — Siostra waszmości pełnoletnia, dobrowolnie rękę przed ołtarzem oddała równemu sobie szlachcicowi; wiolencja jest z waszej strony, a ucisk niesłychany. Jeśli macie słuszność, idźcie do sądu, niech trybunały rozstrzygną.
— Oto mój sędzia — odparł Nałęcz, bijąc się po szabli. — Ja innego nie znam, a z hołotą się po trybunałach rozpierać nie myślę.
— A ja waści mówię — dodał Grabowski — że nas tu nie weźmiecie. Będzie-li nieszczęście i krew się czyja poleje, niech spada na waszmościów.
— Niech spada choćby i na mnie — rzekł Nałęcz — ja tam o to nie dbam, a gwałtu sobie czynić nie damy.
— My też — rzecze Grabowski.
— Siedźcie w tej mysiej dziurze, jeżeli chcecie