Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętnik Mroczka.pdf/34

Ta strona została skorygowana.

jakoś milczący; woleliby byli nie mieć świadka. Wyprowadziłem w sanek Zegrzdę i mówię:
— Jeszcze raz biorę waszmości za świadka, miły panie bracie, jako ci ichmoście najechali na dom mój, aby mnie pokrzywdzić lekkiemi słowy. Niesłychana to jest rzecz i nieszlachecka, mówię śmiało. A no, wolę bożą szanuję, która ludzi używa za narzędzia. Wyzwany będąc w domu własnym, obu waszmościom służę, jeśli potrzeba.
Zmilczeli; siedzą na kulbakach i wąsy gryzą. Zegrzda, jak nigdy gadatliwy nie jest, tak i tu, ino się po szabli uderzył, czapki poprawił i oko jedno przymrużył drwiąco, a tuż wodze w garść i już siedzi na siodle.
— Dawaj mi siwego! — krzyczę na Grzesia — wskok uzdę mu zarzuć i derę, choćby bez kulbaki.
Ręce mi się aż trzęsły. Przypasałem do boku swoją zwyczajną na taki raz, starą indyczkę, która już niejednemu dała się we znaki. Ci na koniach wszyscy stoją, a tu, jak z bicza trząsł, i dla mnie też ze stajni siwego kłusem wiodą, a ten leci, ogona odsadziwszy, tak ochoczo, jakby mnie z pół roku nie widział. Skoczyłem nań, choć nie był osiodłany, tylko mi kilimek popręgą przymocowali, i ruszam szparko z kopyta. Jedziemy milczący... Widzę, że, co mnie fantazja rośnie, to im ubywa.
Wskazałem ręką lasek. Poszliśmy wyciągniętym kłusem wszyscy; a miałem i tę satysfakcję, że ich konie za mną siano wiozły. Pierwszy przybiłem do mety; zsiadłem nade drogą u Bożej Męki i przeżegnałem się, westchnąwszy do Zbawiciela i Matki Jego, aby mnie, pokrzywdzonego we własnym domu, na pohańbienie nie dała...