Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętnik Mroczka.pdf/49

Ta strona została skorygowana.

mnie tak za jedną nogę w powietrzu. Mówcie, co jest, bym się cieszył, albo-li też smucił!
— Słuchaj — ozwał się Jacek — spotyka cię szczęście, istotnie wielkie, którego ja niegodnym jestem sprawcą, a lepiej mówiąc, sam Pan Bóg, używszy mizernego sługi za narzędzie. Litowałem się waszmości, ażebyś tak na tę sposobiącą się wyprawę miał iść bez przyjaciela i wodza, osobliwie dlań skłonnego, przeto bez wiedzy waszej udało się to uczynić, iż waszmości do orszaku samego króla, a do boku królewicza, odkomenderowano z chorągwi. Oto i ordynans dla waszmości, w którym stoi, ażebyś niezwłocznie wprost do Warszawy i Wilanowa się udał, skąd ze dworem dalej na ewenta, da Bóg szczęśliwie, niech Opatrzność prowadzi! Powiedzcież, azali nie było powodu miodem podlać nowiny, której waszmości niejeden towarzysz pozazdrości?
Jąłem ściskać pana Jacka, bom, niebardzo nawet rozbierając ową wiadomość, czuł, iż mi to nie może posłużyć inaczej, tylko ku przyszłej krescytywie. Boć człowiek, ufny w to, że swoją sprawia powinność całem sercem, już wiele otrzymał, gdy ją pod okiem samego wodza a króla pełnić może i dać się mu ocenić...
Fawor też był niemały u boku bohatera iść na taką wyprawę, w której bodaj nie świata losy rozstrzygać się miały. Aż mi się w głowie zmąciło — a Jacek, a Zegrzda i Grabowski winszowali, i śmieli się, i aplaudowali, wróżąc, jako z wielkim łupem honorów i wszelkiej zdobyczy z onej imprezy powrócę.
Wszak-ci wszystko było w ręku bożych, tak zło, jako i dobro.