Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętnik panicza.djvu/108

Ta strona została skorygowana.

Złożyłem tedy postanowienie odjazdu na rozkaz mamy. Wszczęły się spory i wymówki. Emilia mnie w końcu zabrała z sobą pod pozorem listów, które dać chciała, do swojego pokoju.
— Jesteś nąjniewdzięczniejszym z ludzi, Adasiu kochany — odezwała się — jakże możesz tak zimno, bez żalu, bez wahania, bez namysłu, powiedzieć — jadę...
Powtórzyłem, że — muszę...
Rozmowa była żywa, koniec końców powiedziała mi że — może i ona wyjedzie ze Lwowa.
— Bo ja — dodała — ja jeśli mam dla kogo choć trochę przyjaźni, życzliwości — tom gotowa wszystko poświęcić... aby — żywić to uczucie...
Zacząłem się tłumaczyć. — Niewiem sam jak się te odwiedziny w jej pokoju przeciągnęły... i jakeśmy do tego doszli że — mi przyrzekła pojechać ze mną do Krakowa, a choćby do Wiednia — aby czuwać na demną.
— Jako młody, niedoświadczony, łatwy do obałamucenia, z obowiązku muszę się tobą zaopiekować.
— A cóż powie hrabina Marja?
— To moja rzecz...
Musiałem dziękować — elle est adorable, ale to — niewola. Mam obawę, ażeby ta przyjaźń nie zwichnęła mojej przyszłości — Si elle etait mariée!