Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętnik panicza.djvu/122

Ta strona została skorygowana.

Znalazłem ją w pół godziny później razem z Arią przy stole, zajadającą przysmaki, paplającą wesoło, śmiejącą się, wesołą, a Wlascha z twarzą rozognioną, siedzącego tuż przy niej i już podbitego.. Ledwie na mnie okiem rzucić raczyła, tak była zajęta wołochem. Aria patrzała na to z dziwnym uśmieszkiem trochą ironii i wesołości — jakby nie zbyt była temu nierada.
Wlasch nie do poznania zmieniony, bełkotał wszystkiemi językami świata, chcąc być bardzo miłym.
Ja nagliłem o wyjazd, chociaż mnie nie słuchano — w końcu musiałem szepnąć, że może by pani Emilja zostać chciała, a mnie samemu jechać dozwoliła. Nie rychło na to otrzymałem odpowiedź, tak była starym, obrzydliwym Nabobem zajęta, nareszcie wstała... spiesząc, wywróciła krzesełko, namiętnie uściskała Arię, dygnęła całującemu ją w rękę gorąco wołochowi i przyjęła podane sobie ramię, by zejść do powozu. Przez całą drogę gadała z nim nie patrząc na mnie... Stefan został na zamku... Po długich pożegnaniach, wychylaniach się z powozu, na ostatek ruszyliśmy. Emilja rzuciła się w głąb zmęczona i milczała przez chwilę..
— Sen czy jawa! zawołała — to istotnie milioner!... to coś bajecznego...