Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętnik panicza.djvu/123

Ta strona została skorygowana.

Moja postawa dała jej poznać, żem był obrażony tem nadzwyczajnem zajęciem panem Wlaschem. Spojrzała na mnie...
— Co to wam jest?
— Pilno mi... wiecie... prababcia...
— A! prawda! zapomniałam...
Kilka razy jeszcze spojrzawszy na mnie, uśmiechnęła się.
— Gotów byłeś mi wziąć za złe, żem tak grzeczną być musiała dla Wlascha? przyznaj się!
— Zdziwiłem się trochę i — było mi trochę przykro...
Emilia się rozśmiała, zdjęła rękawiczkę i na przejednanie dała mi rączkę, wiedząc o mojem uwielbieniu dla niej.
— Wstydź-że się kuzynku, być o przyjaciółkę i mentora swojego, zazdrośnym... — rzekła. Względem takich ludzi jak ten Wlasch, trzeba być zawsze hałaśliwie, przesadzenie, śmiesznie grzecznym, inaczej doza okaże się za mała i nie uczyni skutku... Ręczę ci, żem najmilsze po sobie zostawiła wrażanie... A — mam ci prawdę powiedzieć, dziecinna myśl przebiegła mi po głowie... Gdybym się ja wyswatała za Naboba, a ty ożenił z Arją? hę? co mówisz!!
— Kochana kuzynko, masz projekta osobliwsze, rzekłem zniechęcony i urażony, ja w tej chwili myślę o prababce...