Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętnik panicza.djvu/128

Ta strona została skorygowana.

dziewczęta ubogie, które staruszka utrzymywała przy sobie, ostro się, jak mówiono, obchodząc z niemi, klęczały modląc się. Na ich czele stara ochmistrzyni w ogromnym czepku białym, z rękawami złożonemi, z różańcem, ocierająca nieustannie łzy, płynące z czerwonych oczów.
Staruszkę ubrano wedle jej rozkazu w suknię czarną, wyszarzaną i czepek biały, krzyżyk mosiężny dano w rękę... Żółta, pomarszczona twarz, z wpadłemi głęboko policzkami, wychudła, surowa... jakby zaschła za życia, przypomniała mi nieboszczyków w grobach Kapucynów w Rzymie. Cztery świece żółte, woskowe paliły się w ogromnych cynowych lichtarzach, do których nie przypadały, gdyż były cienkie, chude i trzymały się ledwie na trzpieniach, powychylane na boki. Domyśleć się było łatwo, że staruszka oszczędny ten pogrzeb sama sobie zadysponować musiała. Pomodliwszy się u katafalku, a raczej skromnego tapczana, okrytego całunem, wyszedłem na ganek. Ochmistrzyni, stara Wałkowska, postrzegłszy mnie i poznawszy, wyszła za mną. Całując mnie w rękę, oblała ją łzami i poprowadziła do jedynej Izby nieopieczętowanej, którą zajmowała.
W karczmie znalazłbym był pewnie czyściejszy przytułek niż tutaj, bo wszystko, co biedną kasztelanowę otaczało, musiało być brudnem i opuszczo-