mu humoru. — Powróciwszy zastałem Gucia w domu... przyznał mi się, że miał wielkie zmartwienie, — był tak nieszczęśliwy, że zgrał okrutnie hr. Ferdynanda i młodszego Iwińskiego, co go do rozpaczy przyprowadzało...
— Wolałbym był — mówił, sam się zgrać do koszuli — dawałem im wszelki możliwy rewanż — ale dłużej nie chcieli grać.
— Wieleżeś wygrał? spytałem.
— Nic tak nadzwyczajnego, u obu razem, niewiem czy więcej nad dziesięć tysięcy...
Nigdym Gucia nie widział w tak osobliwym humorze, gniewliwym, rozpalonym, rozgorączkowanym. Musiałem go uspokajać — boć znowu nie ma nic tak nadzwyczajnego — a fortuna kołem się toczy.
Późno w noc Stefan nadjechawszy do miasta, dowiedział się o mnie i wpadł jak wicher. Musiałem mu wszystko opowiadać — choć wiedział już po części. Z Guciem go poznałem. Nigdym nie miał lepszego dowodu, jak ten człowiek jest jenialny w obcowaniu z ludźmi. Znam go jak wybornie w naszem towarzystwie gra rolę dystyngwowanego, grand seigneur... Ze Stefanem zrobił się nagle takim rubasznym szlagunem, tak go ujął za serce, tak się zmienił, żem mało mu nie bił brawo... Czasem zerknął na mnie jakby pytał — a co? dobrze. —
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętnik panicza.djvu/147
Ta strona została skorygowana.