Odpowiedziałem ogólnikami, ale choć zestarzały, choć ze zbrzękłemi nogami, kochany prezes od półsłówka rozumie i zgaduje. Znać w nim człowieka, co żył wiele i ludzi umie na wylot.
— Twoją szanowną mamę posądzam, rzekł, że chce ci dać świat poznać, o którem masz mętne tylko wyobrażenie, a zapewne nie byłaby od tego, abyś w wyższych kołach zawiązał stosunki, choćby nawet serdeczne... n’est ce pas? Chce cię ożenić? nieprawdaż. Ale, kochany hrabio — nato masz wiele czasu, a tu... mało szansy... abyś coś znalazł odpowiedniego. Na palcach policzyć się możemy, ile nas tu zostało i jakich... Kraj w ruinach... powiadam ci, ruiny gdzie spojrzysz. Wielkie rodziny trzymają się jak stare mury wrósłszy w ziemię — ale i to runie... Szlachta ledwie żywa, a to, co po jednem i drugiem spadek obejmuje, nie wiele warto... Towarzystwa, jakie niegdyś tu mieliśmy, ani śladu. Mięszanina ludzi, krwi, pochodzenia, przekonań, wiar... Salmigondis prawdziwe!
Koniec świata! Koniec świata! dodał prezes i westchnął.
Bardzo byłem rad jego ochocie do gawędki... zacząłem pytać o szczegóły.
— Co chcesz, cher comte, rzekł; mówią, że na całym świecie po troszę odbywa się jakaś metamorfoza
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętnik panicza.djvu/16
Ta strona została skorygowana.