Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętnik panicza.djvu/171

Ta strona została skorygowana.

— Chodź pan...
To mówiąc wybiegła do sali i zadzwoniła... Wszedł murzyn, skinęła aby wziął dwie świece i poczęła iść żywo... Przeszliśmy kilka pokojów. W jednym z nich na kanapie siedział Wlasch z Emilią w czułej rozmowie. Zobaczywszy nas, porwał się i spytał.
— A to dokąd?
— Pokażę panu moją bibliotekę... siedź kochany ojcze — wracam zaraz.
Murzyn z wielką powagą, podnosząc lichtarze szedł przodem... Aria weszła na wschodki małe i otworzyła drzwi, wskazując czarnemu, aby ze świecami przodował nam.
Byliśmy w bibliotece. Wyglądała wcale oryginalnie. Pokój ogromny, na półkach nieład największy, na ziemi kupy książek, na stolikach porozkładanych mnóstwo... Przy ogromnem biurze sofa wygodna, jakby do leżenia... obok dwa bukiety olbrzymie...
Ten chaos nowych i starych dzieł, pozrzucanych na kupy, oświeconych dziwacznie światłem, które murzyn trzymał, kwiaty wśród nich, pułki na wpół puste, podłoga, podzielona jakby ścieżkami na jakieś kompartymenta osobne... mnóstwo pozaczynanych i pozakładanych tomów, świadczyły o tem, że nie o naukę