Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętnik panicza.djvu/175

Ta strona została skorygowana.

było jeszcze nikogo, zdecydował się do mnie przyjść. Przyjąłem go zimno ale — sans rancune. Był nieco pomięszany.
— Wiesz, że się nie dziwię, iż tu tak często bywasz — odezwałem się, panna oryginalna niezmiernie i w swoim rodzaju tak emancypowana... aż miło...
— Słuchaj — porywając mnie za obie ręce nagle Gucio, i zbliżając się tak, aby mógł cicho mówić i nie być słyszanym. Bądźmy otwarci. Tyś hrabia, masz nazwisko i masz jeszcze fortunę, choćby wyszczerbioną, nie masz najmniejszej potrzeby pakować się w awanturę. Ja — to zupełnie co innego — choć się koło mnie coś świeci, jestem goły, nie umiem tak jak nic, oprócz grać w karty — mnie się trzeba z milionami ożenić dla karjery. Niech panna chodzi na głowie, niech się dziwaczy jak chce... juściż trzeba jakąć ofiarą okupić krescytywę! A całkiem się zjeść jej — nie dam. Ujął mnie tą szczerością, rozśmiałem się... Błogosławię cię — rzekłem, i dalipan nie przeszkadzam, ale (tu mu się do ucha nachyliłem) ręka rękę myje, uczyń też coś dla mnie... Szczerość za szczerość — Emilia mnie bałamuciła... i zawiodła — mam do niej żal. Wydaje się gwałtem za Wlascha... Jesteś w domu dobrze — przeszkodź