Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętnik panicza.djvu/178

Ta strona została skorygowana.
1. lipca.

Wczoraj nareszcie zostałem przyjęty. Nim hrabina Maria wyszła, zacząłem jej winszować Wlascha.
— Dajże mi z nim pokój — rzekła zadąsana — niema jeszcze nic i bardzo być może, iż nic nie będzie.
— A to dla czego?.
— Bo ja nie chcę — odparła sucho.

— Zkądże taka zmiana? — spytałem — to przypomina ów wierszyk Franciszka I.:

Souvent femme varie
Et bien fol qui s’y fie.

Była w tak złym humorze, że mnie błysk jej oczów nastraszył.
Gucio mi się widocznie spisał; bo żeby Emilia sama miała się cofnąć z dobrej woli, nie przypuszczam. Tymczasem on coś wypadł z łask, ale ja ich nie pozyskałem. Patrzy na mnie, przeszywając chłodem tych oczów, które wczoraj jeszcze były tak gorące.
Matka nie o wiele mnie lepiej od córki przyjęła. Byliśmy sami, Emilia zakręciła się i wyszła.
— Kochany hrabio — rzekła mi sucho — cóż z tobą? co myślisz? jakie masz projekta? Z listów matki twej widzę, że się o ciebie troszczy. Jako jej przyjaciółka muszę ci uczynić tę uwagę, że doprawdy