Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętnik panicza.djvu/202

Ta strona została skorygowana.

Niczem się zaś tak nie brzydzi jak temi — „gryzipiórkami.“
Odwiedziny moje, bukiet, nadzieje Mamy, wszystko przepadło. — Gdym powrócił i doniósł, najniewinniej burę dostałem. — Mama wieczorem sama jedzie do Starosty...
Co też to z tego wszystkiego będzie?


11. lipca.

Dzień prawdziwie feralny! Historja godna abym ją zapisał w moich notatkach — a jak się to jeszcze skończy, wcale niewiem.
Zaproszeni byliśmy wszyscy do hrabiego Ferdynanda na obiad. Lubi występować, choć nie zawsze szczęśliwie. — Przy obiedzie piliśmy dosyć, a choć nikt nie przebrał miary, wszyscyśmy coś w głowach mieli. Ledwie czarną kawę i likwory podano, gdy stoliki rozsuwać zaczęto.
Gucio wołał. — panowie! nie traćmy czasu. — W co grać? W starożytnego diabła do puli... Bardzo dobrze. — Zestawiono stoliki, zapalono cygara, gra się poczęła ożywiona, wesoła, a rozmowa kawalerska, swobodna, dowcipna... W powietrzu żadnego przeczucia tragicznego! nic! likwor był mocny i jeszcze dodał nam fantazji. Gramy.