mówi, pana Serafowicza. Co za jeden? pytałem, odpowiedział mi: ano — zobaczysz...
Dziś chwili nie było spoczynku, a tu się trzeba taić przed Mamą, która mnie pędzi do Starosty. Ledwie się potrafiłem mniej więcej zręcznie wymówić — i uniknąć szpiegowania. Mama musi mieć jakieś podejrzenie, bom uważał, że garderobianę kilka razy na zwiady wysyłała... Byle się Florek nie wygadał przed nią. Stefan daleko zręczniejszy niż sądziłem, bo poszedł naprzód z uszanowaniem do Mamy, zmyśliwszy, że dla niej przyjechał umyślnie...
Przed południem sprowadził do mnie Serafowicza. Niepozorna figurka, chudziutki, grzeczny aż do śmieszności, głosik cienki i zachrypły, przy nosie chudym z jednego boku ogromna poziomka, znak rodzimy, po nad samemi wąsami. Spojrzawszy na uśmiechniętą twarz, nikt by się w nim nie domyślił bretteura, a ma być zajadły i zimną krwią osobliwszą obdarzony. Służył niegdyś w wojsku, co jeszcze dziś postawa poświadcza, w dziurce ma kilka brudnych wstążeczek. Włos na głowie krótko postrzyżony... i kolczyk w jednem uchu.
Gdyby nie to, że rzeczy są serjo, uśmiałbym się