dobać, i z jej strony dostrzegłem znacznego postępu, bo powolności i chęci zastosowania się do moich wyobrażeń. Śmieszna tylko, bo zdaje się ze mną obchodzić, jakby z dzieckiem, z jakąś wyższością... Mówiliśmy z sobą z godzinę o rzeczach różnych, z trudnością mogąc się porozumieć. Słuchała mnie przynajmniej cierpliwie, uważnie... nie przerywając i zdaje mi się, że na niej pewne wrażenie uczynić musiałem. Starałem się ją wprowadzić w inne sfery, mówiłem o życiu na większem świecie, o jego formach, które należą do cywilizacji... Z lekka natrąciłem o moich upodobaniach i gustach.
Nie sprzeciwiała mi się bardzo, nie polemizowała, dopytywała raczej. Zdaje się być dobrej woli i łagodna. Pod koniec rozmowy tylko, gdym o podróżach coś począł, wpadła na swego konika, że kraj własny nad wszystko przenosi, i że — mimo całego uroku — krajów obcych, radaby w nim spędzić życie. Uśmiechnąłem się na to — niech mi pani wierzy — dodałem, że tak tylko mówić może, kto nie zakosztował innego życia i nie porównał tego, co u nas się dzieje, z tem co jest gdzieindziej.
— Więc jeżeli kosztując tak niebezpiecznych słodyczy, mamy stracić najdroższe przywiązanie i miłość do ojczyzny — odpowiedziała patetycznie — po cóż ich próbować?
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętnik panicza.djvu/212
Ta strona została skorygowana.