Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętnik panicza.djvu/227

Ta strona została skorygowana.

— Nie idzie mi o pieniądze wcale, odezwała się, ale nie cierpię gdy mnie los drażni.
Uśmiechnąłem się. — Talia była gotowa, postawiłem tym razem — dwieście.
Aria mnie pyta gorączkowo. — Jak to, nie wszystko?
— Każe pani? spytałem.
— Ale ze szczęścia trzeba korzystać.
Posunąłem całe osiemset na asa i wygrałem. Wlasch spojrzał na mnie i ramionami ruszył. W pierwszej talji asy przegrywały...
— Czy pani mi życzy zmniejszyć stawkę?...
— Chyba powiększyć! odpowiedziała z niecierpliwością — chciałabym, żebyś się pan zgrał, bo za cóż ja przegrywam.
— Właściwie — pani zawsze jesteś wygraną...
Zdjąłem z asa wygranę i zostawiłem na nim tylko czterysta — ale wygrał jak na przekór, a Wlasch się ze mnie śmiać zaczął. Aria grała nieszczęśliwie i porzuciwszy karty, patrzała na grę moją. Pochlebiam sobie, że gram nie źle, a że z Guciem nigdy nie wygrywałem, dziś już wiem dla czego. Wlasch ubił mi kart parę... Stefan stał jak wryty wpatrując się. Nagle cisnąłem tysiąc guldenów na damę. Zamiast zostawić wygraną, załamałem parol, setlewę, kęzlewę i wygrałem z kolei