nać, że Popola miał za sobą pannę, a zatem i ojca i że nie było co myśleć o współzawodnictwie z nim.
Gdyśmy wyjechali za bramę, Stefan się aż rzucił.
— Pannęś stracił, ale co w kieszeni! zdobycz piękna — niech cię djabli porwą, szczęśliwy człowiecze — los ma dla ciebie pewne względy; palnie z jednej strony, zaraz indemnizuje z drugiej!
W głowie mu się to nie mieściło, a mnie także się w niej zawracało trochę. Stanęliśmy w hotelu późno w noc, patrzę, w oknie u Mamy się świeci. Tylkom co wysiadł, Lutka garderobiana leci, że pani na mnie czeka, choć w łóżku i chce się widzieć ze mną. Stefan poszedł do siebie, a ja jakem stał; wchodzę.
Mama z twarzy mojej zawsze umie poznać co przynoszę; oczy we mnie wlepiła...
— A cóż? jak idzie!
Namyśliłem się, jakby to dowcipnie obrócić.
— Chére maman, przywożę w kieszeni około siedemdziesięciu tysięcy reniów, ale pannę... wziął Włoch...
— Co pleciesz! nie rozumiem! cóż bo znowu.
Zacząłem opowiadać tę scenę dramatyczną... Mama tylko że z łóżka nie wyszła, niecierpliwiąc się, ale w guldeny wierzyć nie chciała, aż je dobyłem.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętnik panicza.djvu/233
Ta strona została skorygowana.