Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętnik panicza.djvu/37

Ta strona została skorygowana.

— Prawda, że arystokracja francuzka miała często rodzaj grzeczności lodowatej dla obcych, tak odstraszającej, iż gburowatość milszą by była — ale można się było z nią oswoić — odpychała nie obrażając.
Słuchałem rozmowy z zajęciem chwilę jakąś, potem pani Emilja, która przez ten czas bardzo zręcznie kokietowała Tartakowskiego, wzięła się z kolei do mnie. Poczęliśmy z nią chodzić po salonie i rozmawiać sam na sam, tak że mi jakie półtory godziny zeszło anim się spostrzegł. W istocie jest czarującą i niebezpieczną... Może się jej zdawało, że nie widziałem jak oczyma i szeptami z Tartakowskim wprzódy się zabawiała — ale to mnie ocaliło. Baron, jak się domyślam, jest przyjacielem domu. Nie rachują na niego wcale, boć by nie poszła za takiego jegomości, ale zabawić się nim i posłużyć... wygodnie... kokietka... bardzo zręczna.
Po herbacie zostawiwszy tu hrabiego, wymknąłem się do Iwińskich.
Czekali na mnie, odgadłszy doskonale kto i co opóźniło moje przybycie... Znalazłem tam jakiegoś pana, którego mi zaprezentowano, imienia ani nazwiska nie pamiętam, choć to ma być jakaś znakomitość domowego chowu.
Nazwisko nic nie mówiące i brzmiące plebeju-