Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętnik panicza.djvu/38

Ta strona została skorygowana.

szowsko, mina niepoczesna, coś nadętego jak purchawka, nalanego, niezdrowego, a choć sobie dawał tony naszego świata — parafiańszczyzną śmierdział mi zdaleka.
Figura ta chodziła nadęta i plotła jak z trójnoga jakieś mętne frazy w duchu religijno-zachowawczym. Mnie to nudzi — niepodobał mi się... Po wyjściu tego jegomości, dopiero mi jego historję opowiedziano. Ojciec trzymał gdzieś dzierzawę, podobno w Polsce, ubożuchne to były szlachetki... pan ten się zamięszał w czasie powstania czyli też jego wmięszano, czy użył powstania za dobry pretekst, aby się wysunąć za granicę i tu grać rolę nieszczęśliwego. Marło to niemal głodem, więcej wydając pożyczanego grosza na rękawiczki niż na jedzenie... dopóki mu myśl nie przyszła szczęśliwa, stać się rycerzem, obrońcą zasad zachowawczych. Miał ten nos, ów doskonały spekulant, że zwietrzył zawczasu zwrót opinij i jak ciura z początku powlókł się za naszą chorągwią.
My mamy tę słabość, że lada rekruta gotowiśmy przyjąć. Rachowano podobno na zdolności tego pana, bo to tam coś pisało.
Teraz, jak mi mówili Iwińscy, nasi go wyswatali ze starą panną, bardzo majętną, a co więcej utalentowaną i stokroć od niego więcej wartą, tak