wyprosił, że mi się dał umyć, obmyć i zrobić toaletę wedle zwyczaju...
Przed hotelem stała bryczka, cztery konie dobre w lejc, krakowiak na koźle... Oddałem się pod opiekę Opatrzności. Wiem z doświadczenia, co to są takie wizyty na wsi, trzeba ich żelaznego zdrowia i końskiej natury, aby to bezkarnie wytrzymać. — Pan Stefan kazał lecieć, żeby pokazać jak jego kasztanki kłusa chodzą. Bryczka wściekle trzęsła, droga wybojów pełna, żołądek i głowa boleć mnie zaczęły... W dodatku Stefan miał sobie za obowiązek bawić mnie całą drogę i wrzeszczał mi w ucho, a ja musiałem pierś zrywać, odpowiadając mu choć po parę słów...
Nie dojeżdżając do Wulki (wiele u nas tych Wulek!) Stój! — świnie i owce chłopskie w szkodzie, Krakowiak i Stefan poszli je zabierać. Skończyło się na tem, że Stefan sam ze mną zajechał przed ganek dworku. Żonie znać nie dał, że przyjedziemy, wybiegła jejmość wystraszona, nieubrana, widząc zajeżdżającego męża i cofnęła się, nieznajomego zobaczywszy. W domu zastaliśmy nieład — do obiadu porządnego żadnego przygotowania... śniadania nawet prędko podać nie mogli.
Tymczasem jako kuzyn, którego wszystko obchodzić było powinno, musiałem z gospodarzem
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętnik panicza.djvu/42
Ta strona została skorygowana.