przedsięwziąć ogólną rewję dworu, stajen, chlewów, ogrodu... i chwalić, bo nigdzie na świecie niema nic takiego jak u pana Stefana...
Świń takich nie mają Potoccy — takich koni nie mają Sanguszkowie ani Dzieduszyccy, takich gęsi rasa wyginęła... Myślałem, że skonam... Tu się zginaj bo chlew niski, a pakować się do niego potrzeba, tam po kamieniach śliskich przez gnoje skacz. Nie darował mi najmniejszego kątka i spoconego, wytrenowanego, późno odstawił do dworu...
Troje dzieci jeszcze każde z osobna chwalić musiałem i zasmarkane po kolei całować, nie licząc pani Stefanowej, dobrej kobiety, krzykliwej jak mąż, śmiejącej się, rozgorączkowanej... a przypominające mi jakąś ekonomowę.
Śniadanie było wiejskie, musiałem się wódki napić i jeść rzodkiew z masłem, co mi apetyt popsuło. Dożyłem jakoś do objadu... Objad był z występem a ani w gębę, wino węgierskie młodsze i starsze, oba nieosobliwe, ale i pieprzyk i myszkę chwalić, a co gorzej pić trzeba było zapamiętale, bo inaczej bym miłości familijnej nie dowiódł. Jedzenia nie pamiętam już, wiem tylko, że z pieczystem i tępe noże i zęby moje toczyły walkę daremną.
Jak ci ludzie tak żyć mogą, nie rozumiem. Dzień ten zostanie mi pamiętnym. — Com jadł, com pił,
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętnik panicza.djvu/43
Ta strona została skorygowana.