Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętnik panicza.djvu/61

Ta strona została skorygowana.

spodoba, choćby złamanego szeląga nie miał — czemu nie!
Oburzyłem się na Stefana.
— Ale zmiłuj że się — to już nadto, zawołałem, szanuję twe dobre serce dla mnie — jednakże... rozporządzać mną, to trochę za śmiało.
Począł mnie ściskać... — Bo cię kocham, rzekł. Rozbroił mnie tem trochę. Zwróciłem rozmowę i poprosiłem go bez ceremonii, aby mi się dał ubrać, bośmy z hr. Frydrykiem mieli jechać konno. Pozbyłem się go — zapowiedział mi wszakże, iż nie puści mnie, aż na oczy Chełmicę, Wlascha i pannę Arję zobaczę. Śmiechem się to skończyło.
Mamże się przyznać sam przed sobą, tą głupią wiadomostką podrażnił moją ciekawość. Co to może być!?
Z rana wyszedłem do Fryderyka, z którym umówiliśmy się zrobić spacer... konno. Robert Iwiński dał mi swoją klacz kasztanowatą półkrwi — Cerfettę, którzy głupi furmani przezwali Serwetą. — Ma chody śliczne, ale nieco wątłe... kształty plastycznie piękne, coś niezmiernie ujmującego w fizognomii... Łebek pełen wyrazu... Stworzenie dystyngwowane... i wyjeżdżone klasycznie.
Na pół drogi uczepił się mnie Hawryłowicz i