łem... a tak krzyczał, że sąsiedzi pewnie wszystkie jego zwierzenia słyszeć musieli...
Nazajutrz ledwie mi się dał ubrać... Wlasch stoi w tym samym hotelu — ale jedyny salonik z sypialnią i przedpokojem zajmuje. Byłem mu snać zapowiedzianym...
Znaleźliśmy go z fajką na krótkim cybuchu z ogromnym bursztynem, w jakiemś fantastycznem ubraniu, w fezie na głowie. Mężczyzna ogromny, czarny, ogorzały, brwi jak dwa krzaki sterczące, oczy straszne, barczysty, ręce jak bochenki chleba... Może mieć lat pod sześćdziesiąt, ale siła i zdrowie jak u młodego, zęby białe... wąs podstrzyżony, podbródek zarosły... jedno ucho przekłóte... a oba pokryte włosem jak u niedźwiedzia... W saloniku pełno kosztownego, podróżnego sprzętu, niepotrzebnego... którego cywilizowany człowiek nie wozi z sobą....Służba w liberji niepotrzebna też, aż trzech ludzi, kręcących się nieustannie...
Maniera tureckiego paszy lub — lub chyba kapitana korsarzy en retraite. Mówiliśmy na pół po francusku, trochę po polsku, najwięcej językiem franków... używanym na wschodzie a składającym się obłamków wszelkiego rodzaju...
Stefan zaprezentował mnie jako swojego kuzyna, zwiedzającego i pragnącego poznać kraj. Wlasch
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętnik panicza.djvu/67
Ta strona została skorygowana.