Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętnik panicza.djvu/69

Ta strona została skorygowana.

taką havaną, jakiej od Bruxelli i rozstania z moim przyjacielem Kubańczykiem nie paliłem... Likwor też był niewidzianej doskonałości.
Stefan, jakby mu na sercu leżało, żeby niezmierne bogactwa swojego przyjaciela mi sprezentował, wynosił ciągle z sypialni jakieś osobliwości. Wstyd mi było jego naiwności, ale Wlasch się tem bawił i po ramieniu go klepiąc, w twarz całował...
Pod koniec śniadania — je joue du malheur, wszedł Hawryłowicz z papierami. Okrutnie mi się zrobiło przykro, że mnie tu zastał, a na jego twarzy odmalowało się też zdziwienie. Wytłumaczyłem mu to Stefanem i jego natrętnością.
Wlasch Hawryłowicza tak prawie serdecznie przyjął jak mnie — ale po chwili wyszedł z nim do drugiego pokoju, i zabawili tam dobre pół godziny, z którą niewiedziałem co zrobić. Stefan ze wszystkich kątów wyciągał osobliwości, towarzyszące panu Wlaschowi, między innemi jakieś wschodnie noże, szable i rozmaite cacka... Najciekawszy był naszyjnik odebrany z naprawy od jubilera a należący do córki, gruby, złoty, nasadzany perłami przepysznemi, tak dziwnego smaku, żem w istocie nietylko nic podobnego nie widział, ale nie umiem powiedzieć co to za styl i pochodzenie tego wyrobu.:. Samo pudełko, służące do przechowywania go, niemal tyle co on