Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętnik panicza.djvu/74

Ta strona została skorygowana.

go żartowała, a źle znosił te dowcipy jej i gniewał się. Stanowczo posądzałem ją niesłusznie o słabość dla Tartakowskiego, i inni są w błędzie. Ona sobie z niego żartuje. Przy obiedzie tak się jakoś na słowa ostre starli, że już sama Emilja uczuła potrzebę ułagodzenia nieboraka i wyszła z nim na chwilę do drugiego pokoju, aby mu dać admonicję, która poskutkowała. Baron się opamiętał...
Wieczorem poszedłem do Iwińskich gdzieśmy znowu trochę grali... a wróciwszy do domu zastałem Stefana u mnie, drzemiącego w krzesełku. Tak wiernie mnie chciał dopilnować i doczekać.
Nie miło mi, że w mieście już z tego częstego bywania u hrabiny Marji, ludzie już coś snują. My jesteśmy tak nieszczęśliwi, że ulica, która zaledwie ruchy nasze obserwować może i od sług się coś o nas dowiedzieć, komponuje na nas niestworzone rzeczy. Zazdrość to i ta złośliwość demokratyczna, która by rada wszystko złe w nas wynaleźć. Stefan, który nigdzie nie bywa (w świecie s’entend) już słyszał w mieście, że ja się staram o Emilję, że odsadziłem Tartakowskiego, że do późnej nocy tam przesiaduję, a stara hrabina umyślnie chorą udaje, aby mnie oplątać i pochwycić.
Oburzyło mnie to niesłychanie! j’etait indigné! Zgromiłem Stefana, że może słuchać coś podobnego