kwadrans zaszeleściała suknia, weszła panna Arja... Prawdziwe zjawisko, doskonale do tych ram bogatych przypadające, w które je oprawiono!
Typ kobiety osobliwszy — nigdy podobnej nie widziałem — coś indyjskiego... egipskiego... niebywałego.
Osóbka miernego wzrostu, szczupła a gibka i silna, przedziwnych kształtów, trochę śniada, owal twarzy przeciągły, rysy nadzwyczaj czyste i delikatne... Nosek garbaty, usta nieco wydatne, oczy czarne, brwi jak malowane... Piękność niezaprzeczona, oryginalna, wdzięczna... w całej świeżości młodzieńczej... Rączki i nóżki cudowne... Ubrana była czarno i skromnie, ale z niezmiernem staraniem i elegancją...
Za nią szła „starsza pani“, kobieta przygarbiona, pomarszczona, typ hiszpańskiej duegne, twarz żółta... strój wdowi, pokorna i z miną służebniczą. Siadła na boku, gospodarz ani jej nam, ani nas jej nie prezentował... Panna Arja przebiegła nas oczkami pojętnemi, smutno się uśmiechnęła, skłoniła zlekka i rozpoczęła rozmowę wyborną francuzczyzną, bez zakłopotania, swobodnie, jak osoba najlepszego tonu...
Zdziwiło mnie to, bo dziewczę młodziuchne, a śmiałe tak że widok obcych twarzy ani na chwilę jej
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętnik panicza.djvu/79
Ta strona została skorygowana.