nie pomięszał. Pochlebiam sobie, że umiała we mnie poznać lub domyślać się człowieka innego świata niż Stefan i Hawryłowicz — a jednak zdało się jakby to na niej najmniejszego nie uczyniło wrażenia. Popatrzyła się na mnie uważnie i zagadnęła mnie o to jak mi się okolica podobała?
Chcąc się pomścić za okazaną mi taką obojętność, starałem się — przyznam — popisać i błysnąć dowcipem... Słuchała z uwagą, spojrzała razy parę, uśmiechnęła nieco — lecz nie potrafiłem jej ożywić. Hawryłowicz poszedł na rozmowę pod alabastrową urnę w kąt z gospodarzem. Stefan zaczął niemożliwą gawędę ze staruszką, która się nie zdawała go rozumieć wcale i śmiała się kiwając głową — a mnie dano na pożarcie temu Sfinksowi.
Nigdym nie spotkał młodziuchnej osoby, tak siebie pewnej i chłodnej... Odpowiadała mi kilku słosłowami, trafnie — lecz bez najmniejszego pomięszania, zakłopotania, jakby mnie egzaminowała...
Mnie to coraz bardziej drażniło i wprawiło w jakiś stan nienaturalny, tak żem sam siebie nie poznawał. Nie jestem nawykły do tego, abym za zupełnie pospolitego człowieka uchodził. Moje uniesienie się, dowcipy, sarkazmy, zdawały się ją bawić tylko. W końcu postanowiłem i ja ją badać.
— A pani jakże się podoba okolica?
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętnik panicza.djvu/80
Ta strona została skorygowana.