Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętnik panicza.djvu/86

Ta strona została skorygowana.

jakiegoś... Grałem rolę, jaka mi przystała, człowieka z tego świata, który się niczemu nie dziwi, i czuje się wyższym nad wszystko. Czy się jej moje tony podobały czy nie — niewiem, ale nie mogłem przybrać innych... Uważałem, że Stefan, który tu jest jakby domowym, wziął pannę na stronę i długo z nią rozmawiał po cichu, postrzegłem i to, że była z nim całkiem inną, wesołą, swobodną i wyraz jej twarzy łagodniał. Ciekawym był go spytać o tę rozmowę, lecz musiałem czekać, aż byśmy sam na sam byli. Stefan odwoził mnie i Hawryłowicza do miasta. Ledwieśmy za bramę sklepioną się wydobyli, zaczęła się żywa gawęda.
Hawryłowicz był w uniesieniu.
— Co ten człowiek ma? zkąd on to wszystko wziął? jak zrobił te bogactwa!? zawołał... otworzył mi dziś dla papierów, które miał dać, szafę wertheimowską; ażem osłupiał, stosami w niej akcyj, banknotów, obligacyj — miljony!! I to wszystko dla tej jedynaczki. Ale jakże się hrabiemu podobała?
— Piękna laleczka, rzekłem, która ani wstrętu ani zapału obudzić nie może.
— Ale piękna...
— Wszak i lalki piękne bywają — rzekłem.
— No — tak! krzyknął Stefan — dziś ona zła lalka, bo ją obcy gość mięszał i niepokoił — ale to