Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętniki nieznajomego.djvu/100

Ta strona została uwierzytelniona.

łatwo ją odgadnąć. Gdybym nie wiedział, tobym się domyślił.
— Domyśl-że się, co ci wymawiać przyszedłem?
Chwilkę pomyślał, namarszczył brwi, popatrzał na mnie z uwagą.
— Hm! hm, mości panie... a jak zgadnę?
— Oszczędzisz mi przykrego zaczęcia.
— Powiem ci: myślisz pewnie, że ja twojej Marylce napędzam niewiarę w przyszłość i nieufność ku tobie.
— Nie zgadłbyś, gdybyś tego nie uczynił! — zawołałem.
— Nie ja... nie ja! A cóż mi z tego, mój kochany? kiedym cię wprowadzał do ich domu, starałem się wprzód poznać dziewczynę. Znałem dawno poczciwych jej rodziców, przypatrzyłem się jej pilnie... Kiedy masz głupstwo robić, starałem się, aby było jak najmniej niebezpieczne. Cóżby mi przyszło z przeciwieństwa? Czyliż nie widzisz, że dla rodziców, dla niej nawet, twoja młodość jest powodem niewiary, nieufności podstawą? A potem, kto u licha wie, co się w tych kobiecych sercach dzieje, to są bezdna mości panie... Nie zapominaj waść, że byłem szambelanem Stanisława i widziałem wiele.
— A może i przebyłem wiele? — spytałem — ale z tamtych czasów o naszych sądzić się nie godzi. Nie mieliście wiary.
— Hm! hm! powiedz nie mieliśmy obyczajów kochanku... a wiara była w głębi. Jedna chwila jej nie wypędzi z serc. Wy się swoją chlubicie, a macie pozór tylko. Zresztą człowiek człowiekiem zawsze; a twojemu kłopotowi jam nie winien wcale. Teraz zaś mój młody przyjacielu, pomówmy cokolwiek rozsądnie.