wodzi, że szukał kogoś. Nigdy ci się do niczego dobrego nie przyzna.
— Czemu się waćpan nie wybierasz na ferje do domu? — spytał potem. — Matce by to wielką było pociechą niewdzięcznika zobaczyć, co to woli piękną twarzyczkę Marylki, nad poczciwe choć zwiędłe matki oblicze.
— Nie mów tego — zawołałem żywo. — Bóg mi świadkiem, że kocham mego anioła, ale gdyby szczęście matki wymagało tego, gdyby jej w tem tylko była wola, poświęciłbym siebie.
Uścisnął mnie za rękę a potem dodał:
— Tak to wać mówisz, bo wiesz, że ci ona na wszystko pozwoli.
— Nie znasz mnie — rzekłem.
— No! no! — I odwrócił się. — A czemu się do matki nie myślisz wybierać? Myślisz sobie baraszkować po Wilnie?
— Nie, mój drogi przyjacielu... pojechałbym, ale mam być szczerym? Wiesz, że nie jesteśmy bogaci, matce samej gospodarując o grosz ciężko, straciłem więcej niż się spodziewać mogłem, muszę za to w Wilnie posiedzieć.
— Banialuki! dalipan chcesz mnie oszukać. Matka ci właśnie na podróż przysłała pieniędzy.
— Kiedy? ja ich nie odebrałem?
— Są na poczcie, ale podobno jak zwykle na moje imię, myślałem, że ci znać dali; jutro odbiorę.
— Nic o tem nie wiedziałem.
— Miałem list dawniejszy, w którym wyraźnie matka pisze, abyś przyjeżdżał. Jeszcze taka poczciwa, o zabawkach nawet dla waszeci myśli. Gotuj-że mi się bez żartu do drogi.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętniki nieznajomego.djvu/103
Ta strona została uwierzytelniona.