Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętniki nieznajomego.djvu/104

Ta strona została uwierzytelniona.

— Jeśli tak... to pojadę.
Na tem rozeszliśmy się. Mam silne podejrzenie, że stary mnie oszukuje, rachując coś na oddalenie. Myli się! przecież może to być, bo matka mi nieraz pieniądze pod jego przysyłała kopertą. Musi tam być list do mnie, jutro się więc przekonam, czy nie zwodzi pobożnie, dla usunienia mnie z Wilna. Kocham cię matuniu droga, i serce mi bije na samą myśl, że cię zobaczę; ale daruj mi, daruj, że smutno rozstać się z nią, tak na długo ją porzucić. Ona tak smutna, tak mało mi wierzy! Przez tyle czasu jej nie widzieć! Jak jej to powiem! Serce tu i tam mnie ciągnie. Czemuż nie możemy być wszyscy razem!... ty byś ją pokochała, ona tak łagodna, tak miła, tak piękna! Pokażę ci jej miniaturę, choć mi się wcale nie udała... Biedne to malarstwo, gdy mu przyjdzie z żywem walczyć życiem o wyraz. Nigdy nie czułem tego mocniej.





3. Czerwca.

Zeszliśmy się znowu na przechadzce. Rodzice postanowili odpocząć w ogródku Tivoli, ja im towarzyszyłem, urzędnik także nieodstępny. Świeżo odebrane pieniądze dozwalały mi przyjąć ich podwieczorkiem; cieszyłem się z tego. Regent lubi grać w bilard, zagrają się więc z panem urzędnikiem, a ja zostanę z matką i córką, myślałem. Była to filuterna rachuba.
Przez cały ciąg przechadzki rozmowa była powszechna i naturalnie nic nieznacząca. Sowietnik skończył majową kurację i cieszył się odzyskanem zdrowiem, ojciec niekiedy robił uwagę nad szparagami i zieleniną, matka poczciwa milczała, my z nią rozmawialiśmy