Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętniki nieznajomego.djvu/108

Ta strona została uwierzytelniona.

— Na Boga, nie zaklinaj się i nie przysięgaj, nie chcę, nienawidzę przysięgi. Na co masz być krzywoprzysiężcą? Będzie co Bóg da. A przyjdzie cierpienie, jak się spodziewam zniosę go mężnie... bo głos tajemny mi mówi, że ono wisi nade mną. Ty pojedziesz, ty zapomnisz! Próba czasu jest dla nas konieczna, tyś za młody... ale ty jej nie przetrwasz.
— Nie będę więc przysięgał... zobaczysz... Mógłże-bym o tobie, o tobie mój aniele zapomnieć kiedy? O! nigdy! nigdy. Teraz weź obrączkę mojej matki.
Zawahała się trochę, potem wsunęła ją pod rękawiczkę i uczułem jak mi podała maleńki z rubinem cieniuchny pierścionek. O! jak byłem szczęśliwy, tego wypowiedzieć nie potrafię. Będziemyż tak szczęśliwi w niebie? możnaż być drugi raz tak szczęśliwym na ziemi?
— Jeszcze o jedną łaskę cię proszę... Dzisiejszy dzień jest dniem najjaśniejszym mego życia... nie zasmuć go odmówieniem... powiedz jak mam pisać do ciebie?
— Pisać? o! nie wiem... poczekaj... pomyślę. Boję się tego, pismo kłamie; nie lepiejże się spuścić na uczucie?
— Pismo twoje podsycać je będzie.
— Jutro... jutro... zobaczym, przyjdziesz do nas, będziemy w domu wieczorem, pomyślę...
Dobrze zmierzchło gdyśmy Tivoli opuścili, świat mi się ubrał cudnie, tak byłem szczęśliwy. O matuniu moja, jakże Bogu dziękuję za życie! Serce miałem pełne, a pierwszym raz poczuł, że do wszelkiego szczęścia mięsza się niepokój. Niepokój to był roskoszny. Drżałem o moje szczęście. Niebo zachmurzyło się i nad miastem poczęło błyskać: przyspieszyć musieliśmy kroku. Nie było co mówić: zmierzch i ciemność dozwoliły mi po-