Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętniki nieznajomego.djvu/117

Ta strona została uwierzytelniona.

Szyderca nic nie stworzy nigdy, niszczy co napadnie; biedni to ludzie, próżno im w sercu, próżno w głowie. Midasy, obracają wszystko czego dotkną w błyskotkę, co ani karmi, ani żywi. Litujmy się nad nimi, litujmy nad ślepymi rodzicami, co najpierwej w dzieciach wyrobić się starają popęd ku szyderstwu.
Cały dzień tak zajęty, przecież wymykam się do niej. Rano lecę tylko ją zobaczyć, tylko się mignąć pod murem, z którego ona spogląda; wieczorem trafiam na ich przechadzkę instynktem, lub znajduję w domu. Widząc mnie tak zajętym, Marja pyta o najdrobniejszy szczegół, wszystko ją zajmuje i czasem zdaje się lękać o moje zdrowie. Mówiła mi wczora: jesteś bledszy, mizerniejszy, nie pracuj tyle; przed tobą życie, ty w nie wierzysz, oszczędzaj się dla swojej przyszłości.
— I dla niczego więcej?
— I dla kogoś jeszcze, kogo pokochasz potem.
— Marjo.
— Proszę cię! nie zaklinaj się. Ja tak widzę tę przyszłość niechybną, jak gdybym jej twarz w twarz, oko w oko patrzała.
Wczoraj także pytała się mnie.
— Czy ty się modlisz?
— Możeszże wątpić o tem!
— Nie wątpię że w duszy masz wiarę, zaszczepiła ją matka twoja, którą znam z twego opowiadania, jak gdybym ją widziała, z nią żyła. Ale wielu z was, mając uczucie religijne wstydzi go się przed ludźmi, zaniedbuje... Może i ty...
Nie mogłem skłamać, musiałam wyznać, że modliłem się pracą i czystem westchnieniem do Boga.
— To nie dosyć, — odrzekła, — mów pacierz choć