Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętniki nieznajomego.djvu/129

Ta strona została uwierzytelniona.

nad rzekę i przewodząc w pamięci moje rozkoszne wspomnienia, przesiedziałem do późna. Zbudziło mnie klekotanie bocianów niedalekie i turkot młyna.
Ledwiem miał czas się ubrać, matka już była u mnie. Ledwie odeszła, Fabjan się przystawił ze smyczą chartów, strzelec chciał mnie zaraz na polowanie wyprawić, a Gąsiorosia po kawie tłuczeńcami nakarmić. Siadłem na konia powitać gaje nasze i pola; Dulewski na stępaku mi towarzyszył. Chodziło mu bardzo o to, abym jego gospodarstwo pochwalił; a ja byłbym się drogo opłacił, żeby mnie był samego zostawił. Musiałem słuchać historji każdego morga ziemi od czasu wyjazdu mojego. Koło wymokłej pszenicy zacytował wszystkie podobne w sąsiedztwie.
Jakby mi nic już do szczęścia nie brakło, gdyby tu jeszcze była Marja! Wczorajszy list nie odprawiony dotąd, dziś go drugie tyle przybędzie. Cięży mi na sercu, żem dotąd matce nie zebrał się nic powiedzieć, ale ile razy chcę to uczynić, jakiś niepojęty wstyd, bojaźń wstrzymują mnie. Któż wie, może to ją niepokoić będzie, może się przestraszy? za cóż mam ją trapić? Widzę, że jej Wrzosek nic nie pisał o tem, boby mnie już zapytała. Dziś, jutro, muszę jej przecie wyznać wszystko; może najlepiej będzie dać jej mój dziennik do czytania, nie chcę mieć tajemnic; tak będzie najlepiej. Jutro więc.





11. Lipca.

Musiałem dziś, pomimo znużenia i chęci odpoczynku w domu przy matce, ruszyć już w odwiedziny. Ona sama żądała, abym powitał naszą krewnę; mnie się