— Ot! gdyby fuzja! — rzekł Ihnat, — taka noc miesięczna.
Płynęliśmy dalej. Roskoszna to była przejażdżka. Głosy nocy uroczyste jej towarzyszyły; pieśni ptastwa, szumy drzew i trzciny, plusk wody, szamotanie się wiatrów przelatujących po nad głowy; a potem cisza, cisza. I z niej, jak z ciemności, występowały potem znów kolejno głosy, dźwięki jak różnobarwne światełka, zlewając się w harmonijną całość. Zdawało się, że ptacy, jak strażnicy nad uspionemi wartowali i podawali sobie hasło, bo ledwie jeden się odezwał, za nim wszyscy kolejno, aż daleko gzieś decrescendo cichły wołania nie dosłyszane.
Nie! natura nie jest poczwarną macochą ducha; ona jest czułą matką, ona jest piękną, cudowną.
Zapomniałem o moim smutku, utopiwszy go w kontemplacji nieporównanej tej nocy. Woda rwała oczy do siebie. Tam gładka jak szyba szklanna, odbijała najmniejszy listek, indziej zmarszczona fałdowała się w srebrzystą pianą dzierzgane frendzle, w marszczki drobne, których wierzchołki połyskiwały. Tam niebo, tam lśnił się w niej księżyc, a na powierzchniach rysowały się nurty, czerniały liście sagitarji i nimfców żółtych i białych, z pozamykanemi na noc kielichy; powietrze napełniała woń nie opisaną, która także obudzała myśli. I powonienie czasem uderza aż o duszę. Była chwila takiego jakiegoś natężonego we mnie uczucia, że mi się zdawało, iż ot, ot, mowę powietrza, wiatru, ptastwa, ziemi, zrozumiem, pojmę... że mi się otworzą zamknięte organa jakieś i błyśnie potężny świat tajemnic... Serce wybiegało naprzód szukając tych drzwi do raju, niestety! na wieki dla ludzi zapartych!!
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętniki nieznajomego.djvu/141
Ta strona została uwierzytelniona.