Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętniki nieznajomego.djvu/149

Ta strona została uwierzytelniona.

sobą, nie podumał nad tem co go najżywiej obchodzić powinno. Ciągłe widoki ruchu, gwaru, nie dają spocząć myśli i zwrócić się w siebie.
W mieście przez obcowanie z ludźmi, rozwija się człek na zewnątrz, uczy lepiej stosunku do ludzkości; na wsi jest w stosunku z sobą i duszą swoją. Ztąd wielkie odróżniające cechy mieszkańców miast i wsi. Wszelka tak zwana dzicz więcej ma w sobie poezji od cywilizowanej na pół miejszczyzny. Chciałbym żyć na wsi. Miasto musi powoli ścierać z człowieka wszystkie rysy szlachetniejsze; nawyka do tajenia się, do niewstydu, do obojętności na wszystko. Nawet widok śmierci, tej katastrofy uroczystej, przejścia w świat drugi, z którą tysiące węzłów się zrywa tak nagle i niepowrotnie, przestaje działać na tych, co ją widzą ustrojoną, dzień w dzień idącą z muzyką i chorągwiami do grobu; a za nią jak za okrętem zamykające się fale żywego oceanu.
Gdyby tu Marja była! Ona przeczuwa wieś i tęskni do niej; razem z nią przypatrywalibyśmy się cudnym widokom przyrodzenia, razem czytalibyśmy, grali i dumali. O! co za życie. Ty Boże, coś tyle stworzył cudów, nie możeszże dać człowiekowi na chwilę takiego szczęścia o jakiem marzym, do którego tęsknim? Dla czego wszystko nas przestrasza i odejmuje ufność w Tobie? Dla czego najlepsi z ludzi nie wierzą w szczęście i pielgrzymują z spuszczoną głową i smutnem obliczem?
Codziennie mówię o tem z matką, ale ją nieszczęścia dawne bojaźliwą uczyniły. Strata męża, dzieci (bo nas było kilkoro) odebrały odwagę na zawsze. Modli się i spodziewa, ale nie w tem życiu. Przecież, kto żąda tak nie wiele jak ja? Cały wieczór byliśmy sami z matką.
— Młodemu twemu sercu, — mówiła, — cały teraz