mizerne cierpienia nasze, przy niezmierzonych mękach Zbawiciela? Godziż się jedne przy drugich wspominać?
Wracamy więc do Wilna, kończę nauki, aby się potem poświęcić cały użytecznemu zawodowi jakiemu. Dotąd studjowałem filozofję i literaturę, ale tego mi teraz za mało; będę się uczył czego innego, inaczej. Przez filozoficzne i literackie prace mało u nas użytecznym być można jeszcze; one maja przystęp tylko do wybranych, do niewielu.
Kilka dni ostatnich muszę poświęcić odwiedzinom, pożegnaniom. Dziś byliśmy u podkomorzego, który mnie czule ściskał. — Jedź, jedź, a powracaj nam co prędzej — rzekł — bo tęskno tu bez ciebie i matce i przyjaciołom. — Cesia przeprowadzała ulicą... mówiliśmy z nią o mojej matce, o jej ojcu.
— Pod twoją opieką zostawiam matkę moją — rzekłem — nie zapominaj o niej proszę, przynajmniej póki tu będziesz blisko; bo wiem pewnie, że nie długo ktoś nam ciebie pochwyci. Nim powrócę, zmienisz zapewne i stan i nazwisko.
— Żartujesz Julku — odpowiedziała — zastaniesz mnie trochę starszą, ale zresztą taką jakąś zostawił. Nie pójdę za mąż tak prędko. Po co się mam spieszyć? Nie bój się o mamę, ja ją tak kocham, będę z nią często.
Gdyśmy się rozstawali, pocałowała mnie w czoło tym pocałunkiem czułym a czystym, co po sobie gorącego nie zostawuje śladu. A jednak tęskno mi było po rozstaniu; dziwne serce ludzkie, tak łatwo lgnie do wszystkich? Biedneśmy my istoty, słabe, kruche i nigdy siebie nie pewne.
Pan Wrzosek został z podkomorzym, ja powracałem sam, konno. Śliczny był wieczór jesienny. Spotkałem
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętniki nieznajomego.djvu/160
Ta strona została uwierzytelniona.