Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętniki nieznajomego.djvu/165

Ta strona została uwierzytelniona.

prawdą dla płazów, ale nie dla mnie. Nadto wiele rachowałem, nadto zabrnąłem daleko w nadziejach.
Wszystko zapewne odzyskać się może, krom raz utraconej wiary w cokolwiek. Ja nie mam już wiary w urzeczywistnienie ideałów, w możność szczęścia na ziemi.
Całkiem różne mamy pojęcia: Wrzosek pojmuje miłość czemś trywjalnem, jakimś popędem zwierzęcym, który czyni wybór, ale nigdy absolutnie nie przywiązuje się do jednej istoty; ja to uczucie wielkie z Platonem razem, anamnezą niebieskich widzeń, wcieleniem ideału piękności przyniesionego z innego świata, czemś raz tylko rozgrzać mogącem i unieść nas w obłoki. Jakże się pojąć możemy wzajemnie?
Każdy ma swój jedyny ideał, mówię z głębi serca. Dla niego wszelka piękna, dowcipna, młoda kobieta grać może ideału rolę. Myślę, że my dwa, każdy swem przekonaniem w tej mierze, malujem dwa wieki; on ubiegły, ja biegący. A u niego i u mnie wynikły one nieznacznie z całej więzi pojęć o świecie, duszy i życiu.
Kto wie zresztą; myśli on tak istotnie, czy udaje przekonanie takie, sądząc, że okazaniem jego mnie pocieszy i z ciężkiego wyprowadzi smutku?
Jutro wyjedziemy zapewne.
Dziś chodziłem z pożegnaniem do moich przyjaciół tutejszych, prostych ludzi wiejskich, strzelca, ogrodnika; do konia potem, do ogrodu, drzew i miejsc znajomych. Wiążemy się ze wszystkiem co nas otacza; a ta nieuchronna jednostajność natury jest dla nas jakby miarą, co wybitniej wskazuje nam zmiany ciągłe, jakie w nas zachodzą.
Kto wie, jak znowu te miejsca powitam? Żegnałem