Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętniki nieznajomego.djvu/168

Ta strona została uwierzytelniona.

Całą drogę prawiliśmy o tem.
— Wierzaj mi, — mówił, — nie trzeba czuć, nie trzeba nic kochać, trzeba się zahartować na kamień, życie ograniczyć w małej liczbie potrzeb, a wówczas zbliżym się do szczęścia.
— Jest to nauka starożytnych, ale nie przeto lepsza. To, co zowiecie cierpieniem, czego się lękacie, unikacie, jest właśnie życiem. To, co zowiecie szczęściem, jest pół-śmiercią. Dobre to było takie szczęście dla świata starożytnych, co z tej strony grobu mieścił wszystko, dalej nic nie widział, i obrachowując zyski boju i straty, doszedł że lepiej nie wojować, bo nie ma o co. Dziś zmieniły się rzeczy. Mamy przyszłość i cel. Celem jest udoskonalenie nasze, wzniesienie moralne; a do osiągnienia tego celu idziemy przez boleści, płacim je łzami; dumni będąc i radzi w sercu ofiarom. Stoicyzm godzi się tylko dobrze z niewiarą, z materjalizmem.
Jest to egoistyczny obrachunek strat i zysków i wstrzymanie się od uczestnictwa w życiu czynnem. Ale powiedźcie mi szczerze, gdyby takiem przekonaniem cały jeden kraj żyć myślał, coby ztąd wynikło?
— Przypuszczenia nic nie dowodzące. Cóż człowiek wygrywa, gdy czuje wiele? że wiele cierpi.
— Zapominacie, że ten tylko może cierpieć wiele, kto wiele się nasycił, kto bardzo był szczęśliwy. Wszystko to się równoważy i opłaca.
— Z tą różnicą, że dobra chwila leci, a zła się wlecze.
— Kochany panie Tadeuszu, wszystko co minęło, jakby równo trwało, Czas jest złudzeniem teraźniejszości, nie ma go, za nią wyszedłszy.
— Często cierpimy za jedną godzinę życie całe.