Znowu jestem w Wilnie; ale jakże mi się moje stare znajome miasto inaczej teraz wydało!
Kiedym się ku niemu zbliżał, biło mi serce, choć wlokąc się po piaskach; nie widziałem go jeszcze, czułem tylko, żem coraz bliżej tej, która już moją nie jest, być nie może, nie będzie. Bo gdyby nawet dziwny los zwrócił mi ją swobodną, taż to sama teraz byłaby Marja! O! nie! z objęć cudzych, smutna, rozczarowana, prawie splamiona zaprzedaniem swojem, nie byłaby już dziewicą moich marzeń. Tej nie ma na ziemi; żyje tylko w pamięci i sercu.
Był wieczór jesienny; na zachodzie ciemniały złotą frendzlą oszywane chmury, pływając na jaskrawo czerwonem niebie; wiatr przynosił nam z daleka dźwięki urywane dzwonów wieczornych i głuchy turkot miejski. Zawsze taż sama odwieczna skarga samoluba, którą powtarzają od wieków, kręciła mi się po ustach. Czemu natura była wesoła, czemu ludzie nie smucili się ze mną? I uśmiechałem się sam z dziwnego wyrzutu, jaki naturze i ludziom czyniłem! Biedne duchy wygnane, czegoż bo nam się nieraz zachciewa?
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętniki nieznajomego.djvu/176
Ta strona została uwierzytelniona.
10. Września (Wilno).