Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętniki nieznajomego.djvu/18

Ta strona została uwierzytelniona.

chociaż widocznie nie jednakich; księżyc oświecał twarz jej bladą, pięknych regularnych rysów, otoczoną czarnemi włosy, płonącą dwojgiem oczu czarnych, przysłonionych długiemi rzęsy. Miała na sobie suknię białą i długi szal ciemny; w ręku kilka kwiatów wiosennych. Spoglądała z góry smutnie, tęskno, zadumano... Nie wiem, czy dla przyzwoitości przybrała tę minkę smutną na ruinach; czy w istocie ten wieczór tak rozkoszny, dla jej młodego serca był smutnym.
Po chwilce spojrzała na mnie; jam dawno patrzał już na nią... Myślę, że mnie pojąć i zrozumieć musiała, jak ja ją może zrozumiałem.
Kto wie, czyśmy się nie omylili oboje! Gdym się obudził z marzenia, znikła; alem ją spotkał jeszcze nad Wilją, przechadzającą się powoli, zamyśloną, samą jedną. Kto ona? nie wiem. Dla czego z tylu widzianych kobiet jej blada twarz i oczy czarne najgłębiej do duszy mi zaszły?
Dla czego jedne kwiaty kwitną niebiesko, drugie biało? Bóg to wie.





— 21. Kwietnia.

Zawsze dzień każdy równo modlitwą i tem srogiem dla mnie zaczyna się pytaniem: — Co to życie? Co znaczą niezliczone sprzeczności w niem spotykane? do czego wiedzie nieustanna walka, walka żywiołów, sił, ludzi, charakterów? Tą wojną jest życie; wojna miałażby być elementem żywota wszelkiego? Dla czegoż z głębi serca odzywa się uczucie miłości, pragnienie pokoju? Nowa sprzeczność.