Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętniki nieznajomego.djvu/182

Ta strona została uwierzytelniona.

z młodym towarzyszem, który powitał mnie niedbale dosyć, obojętnie, ale wesoło i bez cienia najmniejszej zazdrości.
Nie pojmuję tych ludzi! Ja bym był piekielnie zazdrosny! gdyby moja żona tak czule powitała się z nieznajomym.
Dalszy ciąg przechadzki musiałem odbyć z nimi. Ani słówka o przeszłości, o smutku, o zawodach, szczęśliwa!
Młody człowiek jest dla mnie zagadką. Najmniejszego w nim śladu młodości. Może mieć lat dwadzieścia kilka, a stary jakoby przeżył sześćdziesiąt. Sapał chodząc z nami i uskarżał się na to, że pani Emma (tak żonę nazywa) ma pasję przechadzki.
— Ja wolę fajkę, kanapę, książkę.
— Ty zawsze wolisz spoczynek, jesteś Sybaryta.
— O! z tem się wcale nie taję. Lubię to tylko, co mi miło i robię to co mi lubo.
Spojrzałem nań zadziwiony.
— Epikurejczycy mieli słuszność — dodał — życie całe się zamyka w użyciu.
Spojrzałem na panią Emmę zdziwiony bardziej jeszcze. Ona wesoło potrząsła główką, uśmiechnęła się figlarnie i klepiąc po ramieniu męża, dorzuciła:
— O! o! obgadujesz się kochanku!
— Szczera prawda! Wracajmy do domu. Zaczyna być chłodno. Wieczory jesienne nie są wcale zdrowe. Zresztą jeśli pani Emma chce zostać dłużej, pozwoli mi odjechać, zostawiam ją nie samą, a powóz po was przyszlę.
— Pojedziemy razem — sucho odpowiedziała kobieta.
Wygodny wiedeński kocz czekał na drodze, siedliśmy. Mąż, którego Emma zwała Jasiem lub Jasieńkiem, dobył