Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętniki nieznajomego.djvu/183

Ta strona została uwierzytelniona.

cygara i starannie opatrzywszy lepsze, podał mi jedno, sam wziął drugie.
— Emma lubi zapach cygarów — odezwał się pozierając na nią.
— Ja jednak palić nie będę — dodałem.
— Proszę pana.
Odmówiłem. Jasieńko zapalił swoje, odetchnął jak człowiek zmordowany, któremu nareszcie udało się wypocząć, rozparł jak mógł najwygodniej i puszczając kłąb sinego dymu, odezwał powoli:
— Pan wraca ze wsi?
— Ze wsi wracam.
— Wieś byłaby wyborną, gdybyśmy na niej żyć umieli; naprzykład jak Anglicy gdy na wsi mieszkają. Ale u nas z darów Bożych nie korzystają; comfort, to słówko cudowne, jest rzeczą cale nam obcą.
— Nic dziwnego, że naród, co niedawno był jednym wielkim pułkiem stojącym na granicy cywilizacji od barbarzyństwa i pilnującym, by dzicz nie zalała Europy, nie rozumie comfortu; pojmujemy za to heroizmy wszystkie i poświęcenia bez wyjątku.
— To śliczne, ale do czego się to przydało? — spytał. — Życie jest użyciem, a my go nie używamy.
Żona uśmiechnęła się.
— Daj pokój Jasieńku — przerwała — mówisz z największym idealistą jaki być może, nie wyprowadzajże swoich maksym na plac, poczekaj aż się lepiej poznacie.
— Będę powoli nawracał pana — rzekł Jaś. Wjeżdżaliśmy w miasto; niespokojnem okiem powiódł mąż po domach i szepnął żonie:
— Każemy się zatrzymać; i żeby cię nie niecierpliwić moją gawędą, pójdę z panem do cukierni. Czuję