ści, poznajemy się na ich wartości. Gdybym miał siły pańskie, pańską młodość...
— Nie myślałbyś o tem pewnie.
— Dla czego?
— Czyż warto?
— Ba! zapewne mi powiesz pan coś o poświęceniach, obowiązkach, przeznaczeniu człowieka. Connu! znajome, oklepane, stare! Żyjmy każdy dla siebie; to moja ostateczna maksyma. Świat nie ma wdzięczności za poświęcenia i żartuje sobie z tych co mu palą ofiary.
— Dla mnie, — dodał wytchnąwszy i oblizując cygaro, wielcy ludzie to są ci, co wymyślili butelki na wino, doskonały ser, wyśmienitą potrawę jaką, lub co rozumowali jak Brillat Savarin nad powiększeniem przyjemności naszych.
— Z kolei mógłbym spytać, czy serjo?
— Najistotniej. Ani się tego zapieram, ani wstydzę, dla mnie życie jest w zmysłach.
— A dusza?
— Ogniskiem co je spaja, tłem na którem malują się wrażenia zmysłowe.
— Nic-że więcej?
— Nic więcej. Może choć teraz wypalisz pan cygaro?
— Ale żona pańska.
— Jej dym nie szkodzi, sama pali papelity i cygarety. Wolisz jakie?
— Najlżejsze.
— I ja czasem wolę lżejsze. Nie rozumiem tych ludzi, co absolutnie wyrokują o jakiej rzeczy... zła, dobra. Wszystko dobre w czasie i miejscu. Pieprz używa się wyśmienicie do potraw, których smak podnieść potrzeba, assafetidą wycierają rądle. Tak i cygara; ja palę różne.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętniki nieznajomego.djvu/185
Ta strona została uwierzytelniona.