Długie nastąpiło milczenie. Jasieńko cały się zatopił w kieliszku; pił powoli, smakował, zajadał serem i popijał znowu.
— To są bydlęta! — zawołał nareszcie, odpowiadając na zapytanie, które sam sobie był zadał.
— Kto? co?
— Ci co się upijają, — odpowiedział. — Pić można tylko aby smakować, aby wywołać te mary i wesołość, których Chińczycy szukają w opium; ale pić do utraty przytomności, smaku, zmysłów! Fi! Nieprawda, że wino przednie?
— Doskonałe.
— I nie dziw! Schloss-Johannisberger dwudziesto kilko-letni. Co za złocistość! co za tłustość! Jaki bubiet! Admirable! Wypijem jeszcze po kieliszku i dosyć. Nadużycie sprzeciwia się użyciu, robi niesmak, którego chronić się i unikać potrzeba.
Pani Emma, którą ta rozmowa widocznie męczyła, zwróciła ją nareszcie do innych przedmiotów. Poczęliśmy mówić o literaturze. Postrzegłem z zadziwieniem, że Jasieńko zdrowo, dowcipnie sądził o niej, że czytał wiele; ale widać razem było, że szukał w czytaniu przyjemności tylko, a głębiej zastanawiać się nie chciał, bo uważał myślenie za ciężką pracę.
Nieraz myślałem poglądając na kwiaty, dla czego wykwitły, gdy z nich nie ma być owocu, kiedy noga przechodzącego, bydle łakome, chłód lub skwar, zniszczyć je mają? To życie ludzkie tyle razy poczyna się nadzieją, kończy niczem. Biedny Adam!