Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętniki nieznajomego.djvu/189

Ta strona została uwierzytelniona.

W młodości życie staje przed człowiekiem z rękoma pełnemi obietnic, nadziei, wspaniałych przyrzeczeń, bogato strojne, głową w niebiosach, uśmiecha się, otwiera ramiona i pokazuje przyszłość! przyszłość za mgłami, ale w tych mgłach widzi uparta nadzieja wspaniałe gmachy, żyzną krainę mlekiem i miodem płynącą. I młody idzie, leci, rzuca się w życie, pomiatając wszystkiem co spotyka, szafując sobą, zdrowiem, myślami, idzie do tych mglistych krajów swej wyobraźni, co się mu potem (jeśli wyżej już wznieść się nie potrafi) wydmą tylko piasczystą wydać mają. Na drodze nieraz go co powstrzyma, ale młodzieniec odpycha wszystko, rozbija, byle biegł dalej a dalej. I niczego mu wówczas nie żal, bo zdaje mu się, że go czeka bogata za wszystkie ofiary zapłata. Ani mu mówić wówczas że kłamią nadzieje, że zawodzi przyszłość, nie uwierzy! Ani go wstrzymać w pędzie, cichem szczęściem, spokojem, ani go ukołysać słowy smutnego doświadczenia; niczemu, nikomu, nigdy nie uwierzy.
Ale są ludzie, którzy prawie nie mają młodości, nie znają co marzenia jej i nadzieje. Ci ludzie urodzili się z gotowem życiem, z przeznaczeniem odkrytem, odrazu ujrzeli co ich czeka i zimno patrzą na wszystko. Są drudzy, co wszystko zdobyć muszą, pożądać i pragną wiele, bo nic nie mają. Świat marzeń szeroki dla nich, bo zaludniony tem wszystkiem, czego im braknie; miłością, dostatkiem, sławą. Uplatają sobie troiste wieńce: złote, różane i laurowe, a w nie skroń ubrawszy, marzą. Jeśli prawda, że w nadziejach i marzeniu jest jedyne szczęście bez przebudzenia, zawodu i przesytu; najszczęśliwszy zapewne, kto we snach tylko dotknął ustami kielicha, tak zwanych przez się roskoszy, i nie dopijał