Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętniki nieznajomego.djvu/193

Ta strona została uwierzytelniona.

Tak on wzrósł na śmieciskach, na wzgardzie, aż jedząc chleb spleśniały ze łzami otwarły mu się bramy raju nadziei; obudziła się żądza nauki, żądza wywyższenia, wyjścia z otchłani na biały świat szczęśliwych ludzi.
Począł pracować. Przejście z dzieciństwa do młodości ciężkie mu było; jeszcze dzieckiem prawie zaczął pracować jedną pracą na życie, na chleb, drugą na przyszłość.
Tak z utrapionego dzieciństwa przeszedł do złotej młodości, złotej obietnicami, a ciężkiej jak kajdany. Ale za nią, ale przed nim, światniały tak piękne krainy!
Adam, kiedym go poznał, wstąpił był już w swą młodość, skończył szkoły i z tłomoczkiem na plecach, kijem w ręku, w wytartej sukni, z kilką książkami pod pachą, przyszedł do uniwersytetu sam jeden nie mając nikogo znajomego, żadnej opieki, żywej duszy coby się nim zajęła. Pierwszę noc w Wilnie przespał u wrót kościelnych, sparty na kiju. Nazajutrz pierwszego spotkanego młodego nazwawszy bratem, spytał o co mu było potrzeba, i już miał na prawdę brata. Wszyscy bo współucznie braćmi sobie być powinni, a ubogiemu każdy ochotnie serce wyciąga na ręku. Jest to braterstwo jednych losów, jednych uczuć, jednej młodości.
— Nie masz znajomych? kwatery? — spytał Adama współuczeń.
— Nic! nic, ani nawet pieniędzy, — odpowiedział spokojnie i bez wstydu Adam. Przyszedłem pieszo, a w drodze żyłem razowym chlebem, wodą i nadzieją.
Podali sobie ręce, westchnęli i poszli. Adam miał już przyjaciela i doradzcę, znajomych, kwaterę i stół, którym się z nim współuczeń z serca podzielił; potem