Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętniki nieznajomego.djvu/199

Ta strona została uwierzytelniona.

innych i stokroć wdzięczniejszych. A serce westchnieniem rzekło: sto tamtych, za tę jedną.
W tumanach pyłu znikł powóz, a Adam podobno nie rychło wrócił do samotnej swej izdebki.
Czegoż mu teraz ciasno i duszno, i wziąć się nie może do przerwanej pracy, napróżno niedawno przerwanych myśli nić chcąc związać. Usiadł, otworzył książkę; wlepił oczy, czytał, ale nie wiedział sam co robił, po głowie wlokły się jakieś cienie szeleszcząc jedwabnemi sukniami, migając czarnemi oczyma, napróżno je opędzał, przychodziły znowu i jeszcze i jeszcze, aż zniecierpliwiony, rzucił książkę, wziął za czapkę i wyszedł; nie chciał się sam przed sobą przyznać, jakie na nim wrażenie sprawiło jedno spojrzenie kobiece. Powiedział sobie, skłamał sam przed sobą, że był chory. Bez celu wyszedł zaułkiem na ulicę zamkową, pociągnął się około akademickich murów i wprost ciągle idąc, zaszedł aż ku teatrowi. Adam raz tylko od czasu swego pobytu w Wilnie był w teatrze i to gwałtem prawie zaprowadzony; teatr zdawał mu się dzieciństwem, zabawką próżną bez celu i znaczenia. Teraz mijając wrota wiodące do niego, zastanowił się i sam nie wiedząc co i dla czego czyni, wszedł, kupił bilet, wsunął się na parter.
Sztuka już się była zaczęła; pierwsza aktorka wileńska panna Izabella G... występowała w roli kochanki, a nie wiem kto grał ulubionego. Słowa aktorów wywołały rumieniec na twarz Adama, słuchał ich chciwie, a wstydził się za tych, co je wymawiali. Miłość zdawała mu się czemś tak świętem, że ją udawaniem profanować, głoszeniem jej tajemnic znieważać nie godziło się. Ten człowiek, co wczoraj jeszcze śmiał się z miłostek, co nie wierzył w poetyczność kobiety, dziś już całkiem