Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętniki nieznajomego.djvu/208

Ta strona została uwierzytelniona.

Uśmiechnął się znowu szydersko, i wskazując mi ręką, abym szedł dalej, kładł palec na usta, potem szepnął: — Otrzymałem posadę, jedziemy, czekam na nią. Ona mnie kocha! nie wierz temu co ludzie mówią.
Smutny odszedłem od niego. Później widziałem go raz jeszcze, ale już w szpitalu Bonifratrów. Nie wiem na jaką uroczystość, zebrało się wiele osób do kościoła, aby usłyszeć amatorską muzykę i widzieć obłąkanych.
Kilku ich stali niedaleko drzwi lewych z kościoła do szpitalu wiodących. Tam z dziecinną ciekawością kobiety, młodzież z uśmiechem na ustach, z wesołą twarzą szli patrzeć na najsmutniejszy widok w świecie. Mijając szybko te drzwi, na które patrząc dreszcz mnie przejmował, ujrzałem bladą twarz Adama z jego wiecznym na ustach uśmiechem. Jakaś kobieta strojna wytwornie, z lornetką w ręku zbliżyła się ku drzwiom i spojrzała w głąb, a patrząc pobladła, zaczerwieniła się płomienisto, zadrżała. Zastanowiłem się mimowolnie; Adam patrzał na nią i palce kładł na usta, jakiś niebiańskiego szczęścia wyraz rozlał się po jego twarzy, jak gdyby czarowny sen mu się ziścił, jakby ujrzał otwarte niebiosa; patrzał... patrzał... a mnie, spoglądając na niego, aż źle się robiło. Kobieta jeszcze trzymała lornetkę w ręku, ale drżała ręka i całe jej ciało, jak od silnego uderzenia, chwiało się. Oczy obłąkanego wlepione w nią w obliczu wszystkich, trzymały ją niepojętą siłą na miejscu, choć chciała uciekać, choć dałaby może pół życia, aby być o sto mil ztamtąd. Nareszcie odwróciła się od niego blada, nieprzytomna i chciała odejść. Adam rzucił się za nią do drzwi; na ten szelest spuściła głowę przelękniona i upadła. Wszyscy pobiegli ją ratować, a okute wrota szpitalu z trzaskiem się zawarły i za niemi